Z chwilą narodzin dziecka automatycznie zostajemy zakwalifikowani do roli nauczyciela, nawet wtedy, gdy nie mamy ku temu żadnych predyspozycji, ani czasem ochoty. Wszystko, co robimy, o czym mówimy, to tak naprawdę lekcje, których udzielamy naszym dzieciom. Nic nie przechodzi bez echa. Nasza radość, smutek, złość czy strach to wszystko ma wpływ na tego małego człowieczka. Do wypowiedzi o macierzyństwie bez lukru zaprosiliśmy Justynę Szyc-Nagłowską, dziennikarkę, mamę trójki dzieci, autorkę podcastu „Matka też człowiek” dostępnego na platformie Storytel.
Co macierzyństwo daje kobiecie, a co zabiera? Czy można w ogóle w takich kategoriach to rozpatrywać?
Oczywiście, że można. Mamy bardzo boją się mówić, że macierzyństwo coś im zabiera. Generalnie żyjemy w świecie, który to macierzyństwo bardzo idealizuje – powszechne jest stwierdzenie, że jest to dar, cud narodzin, że ciąża to stan błogosławiony, a następnie pierwszy, drugi czy trzeci uśmiech dziecka to wszystko wynagradza. Jak najbardziej jest to prawdą, ale po drodze dzieje się bardzo dużo innych rzeczy, które sprawiają, że czasami mamy wrażenie, że macierzyństwo zabrało nam nasze poprzednie życie. I w pewnym sensie tak jest. W moim przypadku, kiedy zostawałam mamą, za każdym razem musiałam sobie wszystko na nowo poukładać i przewartościować. Teraz też jestem na tym etapie, bo już miałam odchowane dzieci, byłam aktywna zawodowo i teraz znów jestem w tym samym momencie zmiany. Jednak to dzięki dzieciom jestem tym, kim jestem teraz. Nauczyłam się bardzo wiele dzięki nim i ta nauka jest nieustanna – moje córki obecnie dorastają i to jest jak przeglądanie się w lustrze, w którym jest tylko prawda, niczym nie przefiltrowana, nie ugładzona. Widzimy siebie w dzieciach, które są np. nieznośne albo rozkapryszone, bo dzieci nie panują nad swoimi emocjami. Na pewnym etapie musiałam skonfrontować się z tym, że sama musiałam dorosnąć, by być ich mamą. Zabrałam się za siebie, poukładałam swoje emocje i przepracowałam wszystko. Spotkałam się z moim wewnętrznym dzieckiem, z tą dziewczynką i porozmawiałam z nią czego jej brakuje, za czym tęskni i dałam jej to wszystko. Dzięki temu mogłam stać się dorosłą osobą, która zaczęła wychowywać dzieci, a nie była trzecim dzieckiem w domu. To był bardzo ważny moment w moim życiu, konfrontacja z emocjami, że zdobytymi doświadczeniami. Pamiętam ten moment jako coś radosnego, a nie smutne pożegnanie wewnętrznego dziecka. Bo smutno to jest być dorosłym, który zachowuje się jak dziecko. Być świadomym dorosłym to bardzo piękne przeżycie i życie naprawdę jest prostsze i spokojniejsze.
Prawdą jest, że w macierzyństwie można się czuć bardzo samotnym nawet jeśli rodzina, mąż partner są obok, to bywają długie godziny, kiedy jesteśmy tylko my i dziecko. Macierzyństwo zabiera poprzednie życie, które się miało i dobrze by było, gdyby kobiety miały taką świadomość i gdzieś to przepracowały jeszcze przed zajściem w ciąże. Miały na to zgodę. Dużo kobiet bardzo z tym walczy na początku, co powoduje, że nie mają radości z macierzyństwa, bo cały czas mają tęsknotę za tym co było, a to już nie wróci! Sama wiem, jak ciężko to zaakceptować i do tej pory miewam dni, kier tej zgody jest we mnie mniej…
Czy ma Pani jakiś model rodzicielstwa, który stosuje? (np. rodzicielstwo bliskości, wychowanie bez kar i nagród)
Wzoruję się na swoim własnym modelu (uśmiech), który powstaje i pewnie będzie powstawał do końca życia. Jest to model intuicyjny, kierowany uczuciami, sercem i tym, żeby wszystkim było ze sobą dobrze. Zależy mi, aby wszyscy w rodzinie czuli się rozumiani i wspierani. To jest bardzo trudne, bo rzeczywiście łatwiej zastosować model kar i nagród, mieć wszystko pod linijkę. Przy moim modelu rodzicielstwa trzeba się namęczyć, bo tych emocji jest sporo. I wszystko trzeba zawsze przegadać a dzieci uważają, że to nuda.
W naszym domu panuje zasada, że jeśli ktoś przeholuje z emocjami to należy przeprosić, nieważne czy jest to rodzic czy dziecko. Im więcej będziemy mówić o emocjach, tym nam będzie łatwiej i pełniej żyć. Uczę dzieci rozpoznawać i nazywać emocje, myślę, że to ważniejsze niż wiele rzeczy, których uczą się w szkole i do których nigdy w swoim życiu nie wrócą. A czuć będą zawsze.
Czy zostanie mamą po raz trzeci coś zmienia? Jak smakuje potrójne, dojrzałe macierzyństwo?
Jest super! Z jednej strony jest ciężej, bo nie potrafię już być tak niewyspana, funkcjonować jak dawniej. Mam 40 lat i mój komfort jest teraz dla mnie bardzo ważny – przez te lata wypracowałam to, żeby siebie doceniać, dbać o siebie, być najważniejszą dla siebie. To jest kolejna myśl, którą jak ktoś wypowiada i do tego jest to matka, to niedobrze, bo przecież najważniejsze ma być dziecko – zawsze! Otóż nie… Trochę czasu zajęło mi, aby do tego dojść. Dodatkowo mój mąż wspiera mnie w przekonaniu, że ja muszę być najważniejsza dla siebie, bo jeżeli mnie nie będzie, jeśli mi się coś stanie to cały „misterny plan” naszej rodziny legnie w gruzach. Kobiety powinny dbać o siebie, i za tymi słowami powinna też iść zmiana w myśleniu całego otoczenia. Kobiety często nie są w tym wspierane, przez mężów, mamy czy teściowe, a gwarantuję, że jeśli kobieta jest spełniona, szczęśliwa, to wszyscy dokoła będą zadowoleni.
Jest Pani twórcą podcastu „Matka też człowiek”. Z jakiej potrzeby powstał ten projekt?
To było dość niespodziewane – chciałam nagrywać podcasty, czułam potrzebę zmierzenia się z tym formatem, ale miałam w głowie kompletnie inny projekt. Natomiast był to moment, kiedy byłam w ciąży i parę osób doradzało mi podcast o rodzicielstwie. Zapisałam się na forum ciążowe i zobaczyłam, jak bardzo kobiety potrzebują wsparcia, jak szukają rozmów o uczuciach i emocjach, zwłaszcza tych trudnych. Stwierdziłam, że skoro ja i tak ciągle o tych dzieciach mówię i myślę, to może to jest dobry czas na podcast „Matka też człowiek”. Wymyśliłam tę nazwę, wszystkich gości dobieram i zapraszam sama, mam totalną swobodę przy wybieraniu tematów. To jest bardzo wspaniałe doświadczenie dla mnie, kiedy po drugiej stronie odzywają się kobiety, które tego słuchały, piszą do mnie tak piękne wiadomości… Słowo, które się w nich najczęściej pojawia to WSPARCIE. Właśnie po to jest ten podcast, żeby mówić prawdę jak się czujemy. Nie chodzi o wykrzyczenie, że mamy dość, że my matki buntujemy się i teraz zrobimy coś szalonego, żebyście wszyscy zobaczyli jak bardzo jesteśmy zapracowane i wkurzone. Po prostu w zgodzie ze sobą, z naszym sercem, opowiadamy o tym, co czujemy. Projekt ten jest dla mnie bardzo ważny. Sama dzielę się tym co przeżywam, a ponieważ jestem osobą, która nie boi się stanąć w prawdzie i mówić o emocjach czy o uczuciach, to po prostu taka formuła się sprawdza.
Zależy mi na tym, żeby kobiety się wspierały a nie oceniały. Żebyśmy dały sobie święte prawo do tego, żeby każda z nas miała swój własny model macierzyństwa. Dajmy sobie wolność, nie porównujmy się wzajemnie albo swoich dzieci. Dzięki temu możemy się nawzajem inspirować. Różnorodność jest piękna. Ja zawsze się skupiam na tym, aby nikomu nic nie radzić, tylko dzielić się swoim doświadczeniem. Sama nie znoszę nieproszonych porad.
Dużo się dzisiaj mówi o wspieraniu się przez kobiety. Czy Pani to czuje, czy kobiety rzeczywiście się wspierają?
Mam grupę, niewielką, sprawdzonych lojalnych kobiet, gdzie nie ma oceniania, nie ma doradzania po swojemu, tylko jest wsparcie, rozmowa i dodanie otuchy. My kobiety nie jesteśmy nauczone, żeby prosić o pomoc, bo to kojarzy się ze słabością. Natomiast według mnie, słabością jest właśnie, jeśli ktoś nie potrafi korzystać z różnych dobrodziejstw, które życie nam podsuwa i daje. Jak chociażby pójcie na terapię. Przyznanie -nie radzę sobie, to oznaka świadomości, dojrzałości i tego, że chce się przeżyć swoje życie wspaniale, najlepiej jak się da. Zbudować w sobie siłę, mieć swoje wartości. A nie mieć zgodę na to, co jest choć czujemy jak bardzo nam to nie służy.
Kobiety boją się oceny i najgorsze co mogą usłyszeć to, że są słabą matką. Pomijając fakt, że nikt nie ma prawa i nigdy nie powinien mówić w ten sposób o żadnej mamie. Wszystkie mamy chcą jak najlepiej dla swoich dzieci. Wystarczyłaby odrobina wsparcia, aby te mamy się umocniły i dawały jeszcze lepiej radę. Żeby mogły czerpać siłę z dobrego słowa i czuć się docenione. To naprawdę ciężka robota!
Przyznaje się Pani do depresji, czy kiedykolwiek żałowała Pani tej szczerości?
Nigdy. Mam wspaniałą społeczność, głównie kobiet, zgromadzoną na moim koncie Instagramowym i nigdy nie żałowałam, że jestem tam szczera. Swoją postawą i tym, że mówię prawdę dałam wsparcie innym kobietom i dostałam to wsparcie z powrotem. Z mojego życia odeszło już parę osób z powodu depresji, nie poradziły sobie, nie chciały się leczyć, zmierzyć z tą chorobą. Depresja jest nadal bagatelizowana. Nagrałam ostatnio odcinek podcastu z psycholog, która zajmuje się kobietami w ciąży i po porodzie, które cierpią na depresję i nie było mi łatwo, bo musiałam wrócić do swoich doświadczeń. Obecnie od dłuższego czasu radzę sobie bez leków, natomiast jeśli dzieje się coś niepokojącego dzwonię do mojej terapeutki. Kiedy nazwiemy to co się z nami dzieje, będziemy w kontakcie ze swoimi emocjami, kiedy ktoś nas wysłucha i wesprze to 50% tego problemu przestanie istnieć.
Depresja to choroba, która dotyczy ogromnej ilości osób. Wielu z nich z nią żyje i nie ma pojęcia, że gdyby podjęło wysiłek zmierzenia się z tym, to życie mogłoby być jeszcze piękne i spełnione. To długi i żmudny proces, ale bardzo warto, bo przecież żyje się tylko raz… Obecnie, pandemia nie pomaga w równowadze psychicznej, wielu ludzi czuje coś na podobieństwo syndromu po traumie.
Pandemia sprawia, że jesteśmy w permanentnym lęku – nie wiemy, kiedy to się skończy, żyjemy z dnia na dzień. Jak w takim razie zachować zdrowe zmysły?
Dlatego warto próbować nauczyć się być tu i teraz, czerpać przyjemność z małych chwil. Doceniać to co jeszcze zostało. Covid zabrał nam nasze dawne życie, nasz tryb, nasze rutyny. Mamy poczucie straty, poczucie frustracji, ale chyba trzeba dać sobie do tego prawo. Warto pamiętać, że jesteśmy w tym wszyscy razem. Dawajmy sobie wzajemne wsparcie, że damy radę, przetrwamy to i jeszcze będzie „normalnie”.
Tata, ojciec- jak mężczyźni Pani zdaniem odnajdują się dziś w rodzicielstwie?
Wielu Ojców bardzo chce brać udział w wychowywaniu dzieci. Natomiast częstym problemem jest to, że mamy nie pozwalają im się wykazać. Bo matka wie najlepiej, bo zrobi najlepiej. Kobiety często nie dają ojcom swoich dzieci swobody, bo się boją, że oni nie podołają. Kiedy wychodzę z domu, mój mąż nie dzwoni do mnie, żeby zapytać, gdzie co leży, czy co ma zrobić w danej sytuacji, albo poinformować mnie, że nasz syn płacze. On wie, że ja mam wtedy czas dla siebie, a ja wiem, że on zaopiekuje się dziećmi najlepiej jak potrafi. U nas było tak, że pandemia była trochę darem… Podarowała nam wspólny czas po urodzeniu Henia. Mieliśmy 5 miesięcy bycia non stop razem. Mój mąż, który jest bardzo zapracowany, w czasie pierwszych miesięcy pandemii nie pracował i mógł ten czas wykorzystać na budowanie więzi z synem. Nierzadko ojcowie sobie myślą: to dziecko jest takie małe nic nie rozumie, to jaką więź można budować. A nie jest to prawda, bo dziecko przede wszystkim czuje. To bardzo istotne, że tata nosi, kąpie, przewija i uczestniczy we wszystkim od samego początku, a nie wtedy, kiedy dziecko potrafi już powiedzieć: tata.
POPRZEDNI
NASTĘPNY
POWIĄZANE ARTYKUŁY