Mam na imię Magda, mam 41 lat. Zawsze wiedziałam, że prędzej czy później pewnie i mnie dopadnie, zbyt dużo przypadków w rodzinie. W październiku 2020 roku „wymacałam” sobie zmianę w prawej piersi, która czasem mnie pobolewała.
Raz wydawało mi się, że coś tam jest, a innym razem, że tylko coś sobie ubzdurałam.
Chcąc zachować zdrowie psychiczne w listopadzie udałam się na USG. Wynik był dość konkretny, lekarz właściwie nie miał wątpliwości. Nie wiedząc co robić, w pierwszym odruchu, jeszcze pod gabinetem złapałam za telefon i zadzwoniłam do koleżanki zaprawionej już w bojach po poradę. Potem wszystko już się szybko potoczyło….
Wizyta u onkologa, biopsja, wynik, badania, operacja, leczenie, milion różnych rzeczy, zmiany diagnoz, na które nie byłam gotowa, dużo różnych spraw pod górkę, dużo rozmyślań i trudnych chwil, kiedy trzeba podejmować decyzje, od których tak wiele zależy. Ostatecznie mój skorupiak okazał się być hormonozależny, Her2 dodatni i żeby było mało to jeszcze wieloogniskowy z mutacją BRCA2.
Jestem po mastektomii, w trakcie chemii, przede mną jeszcze długie leczenie i kolejne operacje, ale co tam…. Co nas nie zabije to nas wzmocni!!! Chciałabym napisać, że leczenie w Polsce przebiega bez problemów i niespodzianek, ale niestety tak nie jest. Nie wiem co mnie jeszcze czeka, ale wiem, że NIE POZWOLĘ na to by rak, czy polski system odebrał mi cokolwiek w życiu!!! A już na pewno nie życie i nie radość!
Od początku tej przygody w większości się śmieję, nie płaczę (no może raz czy dwa zdarzyło mi się uronić łezkę po cichutku), staram się nie dopuszczać złych myśli. Bywają bardzo ciężkie dni, a skutki uboczne o jakich nawet nie śniłam dają nieźle popalić. I choć może dziwnie to zabrzmi to najrozsądniejszym wyjściem z całej tej sytuacji było zaakceptowanie skorupiaka, jako części mojego życia.
Mam w sobie tyle radości, ile tylko potrafią wyprodukować hormony szczęścia w moim organizmie. Nie miałam chyba do tej pory świadomości, ale, okazało się, że mam w życiu WIELKIE SZCZĘŚCIE!!! Mam wspaniałego męża, który wspiera mnie na każdym zakręcie. Jest moją opoką i najważniejszą, tajną bronią. To człowiek o wielkim sercu, z którym codziennie śmiejemy się z różnych chemicznych przypadłości, z łysej głowy i z przeciążeń na lewo jak wiatr zawieje, z pochemicznej gastrofazy i rosnącego tyłka. Jest po prostu najlepszy!!! Mieć wsparcie w rodzinie to skarb. Rak wysłał na tamten świat moich rodziców, ale mam dużą i kochającą rodzinę. Począwszy od najmłodszego Synka, który codziennie całuje mnie po łysej głowie, poprzez Siostrę, która pewnie wyczytała już wszystko co było do wyczytania o moim skorupiaku, Ciocię, która jest dla mnie jak mama i od pierwszych dni prowadzi mnie za rękę, po moją 99 letnią Babcię, która mnie opierniczyła, że nie powiedziałam jej o chorobie. Przyjaciele – niewielu ich miałam, ale okazali się prawdziwymi przyjaciółmi, nikogo z tego grona nie ubyło, a ku mojemu zaskoczeniu nawet kilku przybyło. Są fantastyczni, wspierają mnie, rozmawiają, jak trzeba zrobią zakwas, przypilnują żebym nie zapomniała o czymś podczas kolejnej wizyty u onkologa, śmieją się razem ze mną 🙂
Praca? To był chyba mój największy stres. Ciągłe pytania w głowie. Jak długo mnie nie będzie? Czy będę miała gdzie wracać? Co dalej? Martwiłam się strasznie, ale… każdemu życzę takiego wsparcia, jakie ja otrzymałam od swojej firmy, mojej szefowej, moich koleżanek i kolegów. Dzięki wspaniałym osobom, mogę skupić się na leczeniu i mieć spokojną głowę o powrót do mojej normalności. I serio, już odliczam czas do powrotu za biurko.
Kochani, tak na koniec, bo i tak jest przydługo… Każdy człowiek sam kreuje swoje życie!!! To my nadajemy naszemu życiu sens! Nie rak! MY! MACAJCIE SIĘ!!!! Po piersiach, po jajkach, po czymkolwiek innym też wam przyjdzie do głowy!!! Bo jak już tutaj, gdzieś w jakimś poście bardzo mądrze ktoś napisał można „wymacać sobie życie”!!!!
Fotografie i tekst powstały w ramach kampanii #pomacajsie (fot. MOOI Studio Anna Szołucha/Gosia Lakowska).
POPRZEDNI
NASTĘPNY
POWIĄZANE ARTYKUŁY