Rak piersi wziął mnie znienacka. Badałam się regularnie, mam dwóch małych synów, miałam dla kogo. Samobadałam się również, acz już nie tak systematycznie. Ogromne piersi i nieregularny cykl powodowały, że macałam się średnio raz na 2-3 miesiące. A on pojawił się w piękny majowy dzień, ukuł mnie między żebrami i nie chciał zniknąć.
Ale przecież to nie mógł być rak. Miałam zaledwie 37 lat, karmiłam piersią, dbałam o siebie. Nie wiem na co zmarły babcie, ale u mnie w rodzinie nie słyszałam o raku piersi. My umieramy romantycznie i młodo-polsko, na serce. A tu prawie 3 centymetry niespodzianki w dolnym zewnętrznym kwadrancie piersi, w samym środku pierwszej fali pandemii. Chyba jeszcze nigdy nie bałam się tak bardzo. Najbliżsi złapali mnie za ręce i przeciągnęli ten przerażony kłębek roztrzęsienia, którym się stałam, przez całą diagnostykę.
Rak trójujemny, G3, Ki 67- 70%. Statystyka w Internecie nie napawała optymizmem. Kompleksowa opieka, którą zapewnił mi szpital onkologiczny w Wieliszewie odczarowała jednak ten strach. Chirurg, onkolog, psychoonkolog oraz psychiatra postawili tę wydmuszkę człowieka wypełnioną strachem na nogi. To leczenie wszystkich aspektów człowieka, nie tylko kawałka cycka. W niespełna miesiąc po wyczuciu drania rozpoczęłam chemię. 10 białych, które zniosłam cudownie i po których guz praktycznie znikł, i 4 czerwone, które nauczyły mnie, że miska zawsze musi być blisko, gdybym poczuła się gorzej. W międzyczasie dowiedziałam się o tym, że mam mutację BRCA 1. Najprawdopodobniej pierwszą w rodzinie. Taki rodzynek.
W trakcie leczenia straciłam długie włosy, rzęsy, brwi. Nauczyłam się jak wymakijażować sobie rysy i mimikę, którą zabrała choroba. I że w lato ten ogólny brak włosów jest całkiem fajny. Straciłam obydwie piersi, których nie rekonstruowałam. Może kiedyś zrekonstruuję albo może wytatuuję sobie ośmiornicę, kto wie? Przez mutacje pożegnałam się również z jajnikami. Teraz mam znacznie mniej bolący kręgosłup i menopauzę, która powoduje, że o 2 w nocy wietrzę mieszkanie.
Jestem w trakcie naświetlań i uczenia się kobiecości na nowo. Destylowania jej z głowy, a nie z figury. Ironicznie jednak więcej zyskałam niż straciłam. Już się nie wstydzę, że jestem gruba, nie chowam się z tym jak wyglądam, bo nie chciałam chować się z chorobą i łysą głową. Nie mam się czego wstydzić. Pokazuję swoją niepełną klepsydrę i blizny po operacjach i głośno mówię o chorobie. Nowotwór uczy zuchwałości i pazerności na życie. Rak to owszem, bitwa. Brutalna. Po tej walce nic nie jest już takie samo. Ale może być nawet lepsze. I to prawda, choć brzmi jak banał, że połowa sukcesu tkwi w głowie.
WHO informuje, że 1 na 5 osób zachoruje na raka, a rak piersi jest najczęściej diagnozowanym nowotworem. Dlatego profilaktyka i wczesne wykrywanie są tak bardzo ważne. Najważniejsze. Rak wcześnie wykryty jest całkowicie wyleczalny. Macajmy się, badajmy się. Co miesiąc same, co rok u lekarza. Warto sprawdzić też geny. Mój przykład pokazuje, że mogą sprawić nie lada niespodziankę. Bo profilaktyka jest łatwiejsza niż leczenie. Bo leczenie wczesnych form raka jest mniej inwazyjne. Mamy nasze życie we własnych rękach. Może nie ma życia na Marsie, ale definitywnie jest życie po raku.”
Fotografie i tekst powstały w ramach kampanii #pomacajsie (fot. MOOI Studio Anna Szołucha/Gosia Lakowska).
POPRZEDNI
NASTĘPNY
POWIĄZANE ARTYKUŁY